A wczoraj brrr taka pogoda, zatem musiałam zmienić koncepcję "zupową" na mniej wyrafinowaną, za to ostrą i przyjemnie rozgrzewającą. Poszły precz cienkie zupki - schowały się w ciemnym kącie. Królem wieczoru został krem dyniowo-cukiniowy ze świeżym imbirem z odrobiną prawdziwego chili.
Przepis:
1 średnia cukinia i mała dynia - trafiłam na bazarku na hokkaido oraz soczewica (u mnie była czerwona) - Z. Warzywa szorujemy pod bieżącą wodą i ścieramy na tarce o grubych oczkach.
Soczewicę namaczamy i leciutko podgotowujemy, żeby odeszły szumowiny.
Przyda się nam też jeden średni por, cebula oraz spory kawałek małej papryczki chili i garstka ziół prowansalskich. Pora kroimy w słupki lub krążki, cebulę podobnie, papryczkę również.
Wrzucamy na masło lub olej w kolejności: cebula (M-->Z), por i przyprawy. Podduszamy.
Na tarce ścieramy obrany kawałek korzenia imbiru - M.
Potrzebny będzie spory garnek z zimną i osoloną wodą (W). Kiedy woda zacznie wrzeć wrzucamy soczewicę - niech się pogotuje ok 5 min.
Następnie dodajemy mix cukiniowo-hokkaidowy. Gotujemy. Zdejmujemy z gazu, miksujemy i wstawiamy nań ponownie, dodając podduszone warzywa i na koniec imbir.
Znów gotujemy.
Zupę możemy zostawić w tej postaci z pływającymi w niej "farfoclami" albo zmiksować ponownie na gładki krem.
Z początku łagodna, dzięki chili i imbirowi, którego nie żałowałam, nabiera ostrego i wyrazistego smaku. Cudownie rozgrzewa i poprawia krążenie od czubka głowy po koniuszki palców:)
A mój ukochany jedyny proponuje dobre grzanki do tego. Polecam zatem zrobienie samemu takiego dodatku, ale o tym to już następnym razem...
PS. Niestety ciemną kuchnię mam ci ja (aaa czy pamiętacie jeszcze nas słowiczy śpiew "pan cirajda" "zamiast "pan ci raj da"?:)), ale to niedługo się zmieni!