Tradycyjne babcine chińskie przysłowie mówi: „Jedz rano jak cesarz, w południe jak szlachcic, a wieczorem jak żebrak”

wtorek, 15 listopada 2011

A'la soljanka

Już od dłuższego czasu korzystam z pewnego przepisu, który stanowi dla mnie bazę do zrobienia zupy ziemniaczanej, z książki "500 Potraw z ziemniaków". Będąc na Ukrainie wreszcie spróbowałam oryginalnej soljanki - zupy wg mnie przepysznej, o której będzie dzisiaj na moim blogu mowa. Nie to, żebym jej nie jadła wcześniej, ale zawsze byłam ciekawa, jak smakują dania w regionie, z którym są ściśle związane. Wiadomo - są lepsze i gorsze wersje, w zależności od kucharskich umiejętności i użytych składników - może być np soljanka rybna (chociaż ja wolę uchę - tradycyjną zupę rybną ze Wschodu).

Zatem mój soljankowy mix prezentuje się tak:

W osobnym garnku umieszczam obrane, umyte i pokrojone np. na ćwiartki ziemniaki (Z), posypuję je obficie ziołami prowansalskimi i oregano (M), zalewam zimną wodą, solę (W) i gotuję aż do ich rozpadnięcia się. U mnie zwykle trwa to 30 min. Następnie ugniatam je takim czymś do ziemniaków albo tłuczkiem:)

Na patelnię wrzucam pokrojony w kostkę boczek (15-30 dag) - W. Kiedy tłuszcz zacznie się wytapiać - dodaję pokrojoną cebulę (uwielbiam, więc u mnie jest jej dużo) - M (cofam się o jedną przemianę, co mi wolno, a dodatkowo duszona cebula o jeszcze jedną - Z). Przykrywam i podduszam na małym ogniu. Obficie występuje tu kminek (boczek jest dosyć "gazujący") - Z i świeżo zmielony pieprz w ilości wg własnego widzimisię - M. Duszę do miękkości i zdejmuję z ognia.

W międzyczasie mogę pokroić oliwki - preferuję czarne z dużego słoja Tesco (są naprawdę ładne i jędrne) - W oraz np 2 spore plastry cytryny (wcześniej sparz skórkę) - D - okrawam skórkę i dzielę je na drobne cząsteczki.

Kiedy ziemniaki są już utłuczone (nie musi być to doskonałe puree) - dodaję do nich boczkowo-cebulowo-kminkowo-pieprzowy mix i gotuję jeszcze ok 10 min całość (w międzyczasie dokładając do niego oliwki i cytrynę).

I znów stanęły mi przed oczami oliwki wielkości kciuka z kijowskiego bazaru petriwka, przeróżne, solo i nadziewane, słonawe i pikantne, czarne i zielone. Ach, rozmarzyłam się... Przytaszczyłam do Polski po kilogramie (w porównaniu z naszymi cenami - tanie jak borszcz), ale już dawno został po nich tylko wspomnień czar...

:)

PS. Opis może wydać się długi, ale tak naprawdę zupa jest prosta w wykonaniu i na każdą kieszeń. Zachęcam do inspirowania się, ale też zmieniania wg własnego uznania, bo przecież o to właśnie w gotowaniu chodzi:)

A zupę dedykuję mojemu Mężczyźnie. Jest jej wiernym fanem, więc sam ją sfotografował;)

środa, 9 listopada 2011

Kapustkowo

Na nowym mieszkaniu gotuję namiętnie i gęsto w garze prawie 5 litrowym.
Ukochany sobie nie żałuje (i dobrze!) zup do miski z kogutkiem, zatem staram się, żeby było smacznie, zdrowo i kolorowo. A przede wszystkim dużo, bo ja też lubię sobie zjeść:)

A dziś - Kapustkowo.

Kup na bazarku lub wyszabruj w domu główkę białej kapusty, kilka małych cebul, kawałek pora i selera (M), marchew, pietruszkę (Z). Z przypraw przygotuj to, co lubisz. Ja wybrałam: kminek, szczyptę cukru (Z) słodką (Z/O) i ostrą paprykę (M), sos sojowy (W). W pogotowiu miej puszkę pomidorów bez skórki (D).

Warzywa ścieram na tarce o grubych okach (będzie łatwiej miksować blenderem); cebulę i pora kroję dowolnie (kształt).

W garze rozpuściłam masło i smażyłam cebulę (smażenie: M--->Z); potem dodałam marchew z pietruszką i pora z selerem, posypując wszystko sporą dawką ostrej papryki. Warzywa podlałam odrobiną wody, żeby się poddusiły. Wrzucam poszatkowaną kapuchę, chwilę odczekuję i wlewam mnóstwo wody. W końcu mam prawie 5 litrowy gar:) Zagotowuję i dodaję sos sojowy. Następnie pomidorki z puszki wędrują do tygla (pamiętaj - gotuj je długo, wtedy uwalniają się likopeny - bardzo korzystne dla zdrowia). Dorzucam jeszcze w kuchennym szale słodką paprykę, kminek i szczyptę cukru.

Po ok 40 minutach zupa jest gotowa (na małym ogniu). Zostawiam ją do ostygnięcia na gazie. Miksuję i voila!

piątek, 21 października 2011

Eksperyment paprykowo-pomidorowy

Dwa dni powzięłam decyzję, że ugotuję zupę paprykową z dodatkiem pomidorów gęstą, rozgrzewającą. Wyszukałam prosty przepis na www.kotlet.tv, który natychmiast zmodyfikowałam na swoje potrzeby smakowe oraz podparłam się radą koleżanki z pracy - Gogi.

Kupiłam potrzebne wiktuały i zabrałam się do pracy. Na pierwszy ogień poszła jarzynka:

 marchew i pietruszka - Z; por, seler, cebula, kapusta - M do zrobienia wywaru warzywnego. Jako, że dbam o mojego mężczyznę, więc nie skorzystałam z proporcji podanych składników w przepisie, tylko ugotowałam, jak się patrzy dla małego garnizonu wojskowego:)


Następnie zabrałam się za paprykę (O), wypestkowałam, pokroiłam na mniejsze kawałeczki i włożyłam do piekarnika, żeby ją zapiec, aby skórka lepiej schodziła - za radą Gogi. Otóż trafiłam na wielce oporne
 warzywo - musiałabym ją spalić w ogniu piekielnym (nawet wrzątek nie pomógł), żeby skórka zechciała łaskawie odejść...



Na szczęście przy miksowaniu blenderem wszystko poszło gładko:)
Kiedy wywar był już gotowy, wyjęłam jarzynkę, wrzuciłam pomidory z puszki - D i paprykę - O-->Z. Gotowałam ok 30 min (im dłużej tym lepiej, pomidory uwalniają wtedy najwięcej likopenów). Pod koniec gotowania dodałam starty czosnek i mały kawałek poszatkowanej papryczki chili (M).
Następnie zmiksowałam. Zupa była już dość gęsta, jednak nie tak jakbym chciała. Nie pasował mi do niej pływający makaron. Uzupełniłam ją o pół szklanki zimnej wody i sosu sojowego (W).




Ugotowałam osobno makaron żytni z pełnego przemiału (D) i zmiksowałam go, następnie dodałam do zupy i ponownie zmiksowałam całość. Uzupełniłam o pół szklanki zimnej wody i sosu sojowego.


Na koniec posypałam moje wybitne danie świeżym koprem - całą garścią (O) i startym serem żółtym (Z).
I zatopiłam się w błogim konsumowaniu:)

Już niedługo z ciemną kuchnią się pożegnam:)


wtorek, 11 października 2011

Rzecz o kotach

Nie, nie będzie o gotowaniu kota, chociaż w pewnych kręgach kulturowych uchodzą one za wyjątkowy i drogi przysmak. A taki mam dzisiaj koci dzień. Za oknem szaro-buro i ponuro, deszcz siąpi, wietrzyk wieje. Taka kocia pora do przytulania i głaskania:) A zatem na poprawę humoru!

Czy wiesz, że:
- futrzaki widzą na pewno trzy kolory: niebieski, czerwony i zielony;
- mają lepszy słuch, niż człowiek - słyszą o dwie oktawy wyżej;
- człowiek ma 230 kości, a kot aż 206, z czego 10 % znajduje się w ogonie;
- gepard to jedyny wśród kotów, który nie może chować pazurów;
- prędkość kociego biegu - do 50 km/h
- nie widzą tego, co znajduje się przed ich nosem, ale kąt widzenia kocich oczu wynosi ok. 185 stopni;

Znajdź swojego albo cudzego kota, najlepiej takiego gotowego do przytulania - mruczącego basem lub altem - z dużą ilością futra na grzbiecie, owiń nogi ciepłym kocykiem i zatop się w lekturze interesującej książki z kubkiem gorącej herbaty z sokiem malinowym:)

piątek, 9 września 2011

Hokkaido

A wczoraj brrr taka pogoda, zatem musiałam zmienić koncepcję "zupową" na mniej wyrafinowaną, za to ostrą i przyjemnie rozgrzewającą. Poszły precz cienkie zupki - schowały się w ciemnym kącie. Królem wieczoru został krem dyniowo-cukiniowy ze świeżym imbirem z odrobiną prawdziwego chili.

Przepis:
1 średnia cukinia i mała dynia - trafiłam na bazarku na hokkaido oraz soczewica (u mnie była czerwona) - Z. Warzywa szorujemy pod bieżącą wodą i ścieramy na tarce o grubych oczkach.
Soczewicę namaczamy i leciutko podgotowujemy, żeby odeszły szumowiny.

Przyda się nam też jeden średni por, cebula oraz spory kawałek małej papryczki chili i garstka ziół prowansalskich. Pora kroimy w słupki lub krążki, cebulę podobnie, papryczkę również.
Wrzucamy na masło lub olej w kolejności: cebula (M-->Z), por i przyprawy. Podduszamy.

Na tarce ścieramy obrany kawałek korzenia imbiru - M.

Potrzebny będzie spory garnek z zimną i osoloną wodą (W). Kiedy woda zacznie wrzeć wrzucamy soczewicę - niech się pogotuje ok 5 min.


Następnie dodajemy mix cukiniowo-hokkaidowy. Gotujemy. Zdejmujemy z gazu, miksujemy i wstawiamy nań ponownie, dodając podduszone warzywa i na koniec imbir.
Znów gotujemy.


Zupę możemy zostawić w tej postaci z pływającymi w niej "farfoclami" albo zmiksować ponownie na gładki krem.

Z początku łagodna, dzięki chili i imbirowi, którego nie żałowałam, nabiera ostrego i wyrazistego smaku. Cudownie rozgrzewa i poprawia krążenie od czubka głowy po koniuszki palców:)



A mój ukochany jedyny proponuje dobre grzanki do tego. Polecam zatem zrobienie samemu takiego dodatku, ale o tym to już następnym razem...







PS. Niestety ciemną kuchnię mam ci ja (aaa czy pamiętacie jeszcze nas słowiczy śpiew "pan cirajda" "zamiast "pan ci raj da"?:)), ale to niedługo się zmieni!


wtorek, 30 sierpnia 2011

Tarta mix

Grzebiąc kiedyś w internecie za przepisem na tartę natknęłam się na wersję cebulową tejże, którą można zobaczyć tutaj:
http://gotowanie.onet.pl/704,0,1,tarta-cebulowa,ksiazka_przepis.html

Przedstawiam swoją wariację na ten temat.

Ciasto: 1 szkl. mąki pszennej (D) i 1/2 żytniej (O) - pracuję nad całkowitym wyeliminowanej "pszenności", ale na razie najlepiej wychodzi mi takie połączenie; 2 łyżki śmietany (D); 1 żółtko, 1/2 kostki masła (Z); zioła prowansalskie - solidna porcja (M); szczypta lub dwie soli (W).

Zagniatamy i wstawiamy na godzinę do lodówki - broń boże na tyle samo do zamrażalnika, jak jest w przepisie powyżej. Stwardnieje ciasto na kamień i nie będzie plastycznie się formowało!. Przygotowujemy formę do tarty (moja ma 23 cm mierzone od spodu, na większej będzie cieńsze ciasto): smarujemy kawałkiem masła i obsypujemy bułką tartą. Ciasto lekko rozwałkowujemy i wykładamy - uklepujemy, naciągamy i co tylko dusza zapragnie z nim robimy tak, żeby nie przerwać jego ciągłości. Dziurawimy widelcem i voila! Ciasto gotowe. Nagrzewamy piekarnik do 180 C. Podpiekamy 15 min.

Nadzienie: jakie nam się tylko zamarzy. Możemy zrobić tartę cebulową (nie dusimy cebuli przez 20 minut, wystarczy połowa tego czasu, przecież potem będziemy zapiekać jeszcze raz całość) lub inną warzywną lub owocową.

Wczoraj w prezencie-nagrodzie dla Renoira zrobiłam taki wsad: 0,5 kg cukinii (Z) - dobrze wyszorowana, ze skórką, starta na tarce o dużych oczkach; czerwona papryka (O/Z) - jedna duża lub 4 małe pokrojona w kostkę lub paski; jedna, słusznych rozmiarów cebula (M-->Z). Całość z przyprawami (M) i odrobiną soli (W) podsmażamy na oleju (zaczynając od cebuli). Pozostawiamy do ostygnięcia.

Nadzienie wykładamy na ciasto. Zalewamy rozkłóconą masą: łyżka śmietany (D); 2 jaja i białko (Z); curry (M). Można posypać żółtym serem (Z; dużo kalorii!).

Wstawiamy ponownie do piekarnika na 10-15 min. Zaglądnięcie do niego po 10 min. wskazane. Może się okazać, że nasza tarta posiedzi w nim trochę dłużej.



Ach! Byłabym zapomniała. wierzch tarty posypałam pokruszoną suszoną miętą z łąki:) Smacznego!

wtorek, 23 sierpnia 2011

Dawno mnie tu nie było

Poukładałam swój życiorys, odświeżyłam bloga i zapraszam do czytania!

Na dobry początek dnia proponuję Krem marchwiowy z kuskusem autorstwa Małgosi Kacner. Przepis można wyszukać na Facebooku - wpisz "Sopatowiec...przyjazny dom w górach".

Zmieniłam/dodałam elementy Ziemi: startą połówkę cukinii ze skórką (ok. 0,5 kg); wiórki kokosowe zamiast mleka albowiem w 5 sklepach nie mogłam nabyć tego aksamitnego eliksiru; zmieloną wołowinę (ok. 25 dag) - niestety wegetarianką mogę być tylko w Sopatowcu, a w życiu, jak to w życiu - staram się:)

Efekt można oglądać poniżej:


A po totalnym wymieceniu miski z kogutkiem przez mojego Mężczyznę tak: