Kiedyś, w mrocznych czasach, kiedy trenowałam Tai Chi Chuan styl Yang, postanowiłam coś ze sobą zrobić. Ni mniej ni więcej tylko zdiagnozować się u lekarza medycyny chińskiej, ponieważ "dokuczało" mi moje ciało. Hola, hola - musiał to być jednak też normalny lekarz (z medycznym dyplomem instytucji państwowej) z kategorii racjonalistów. Wariatów i szarlatanów unikam, jak ognia. A niemało ich w swoim krótkim, acz owocnym życiu widziałam
Za poradą ówczesnej trenerki trafiłam do dr W. Buły w Krakowie. Niczego nowego mi nie powiedział, o tym, co mi dolega i jakie spustoszenie poczyniłam w organizmie na moje własne życzenie. Podsunął mi jednak gotowanie wg Pięciu Przemian jako doskonałe remedium na moje dolegliwości.
Trafił w 10ę! Już jako mała dziewczynka towarzyszyłam babci w kuchni - było to centralne miejsce w naszym starym domu. Nie byłam tylko obserwatorką, czy dzieckiem tarzającym się wśród pisków i śmiechów w mące, o nie. Chłonęłam magię kuchni i alchemię gotowania mojej babci. Miałam tam swoje miejsce, zawsze najbliżej środka stołu. Po prostu uwielbiałam gotować.
Gotowanie wg Pięciu Przemian obudziło moje eksperymentatorskie instynkty. Z początku nieśmiało wkradały się one w moje życie. Potem pojawiły się lektury - lubię wiedzieć, co robię, więc czytałam, żeby pogłębić wiedzę. Był też wyjazd do Sopatowca - Gosia jest dla mnie mistrzynią w gotowaniu wg Pięciu Elementów - pierwszy (kiedy zaczynałam) i drugi (kiedy już miałam pełną świadomość i pewną wiedzą nt przygotowywania "pięcio-żywiołowych" posiłków). Mam nadzieję, że czas pozwoli mi pojechać tam również w tym roku;)
Na dzisiaj to tyle. Postanowiłam ożywić troszeczkę bloga, żeby nie było zbyt nudno i smutno;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz